Jak Tosieńka miała dwa lata pierwszy raz pojechaliśmy z nią nad nasze polskie morze do Jastrzębiej Góry. Rok później już ze Stasiem byliśmy w Trzęsaczu. W roku minionym zostaliśmy zaproszeni do Sarbinowa. W tym roku oczywiście w planach też był wyjazd nad morze. Dzieci już o nim wiedziały od dawna i odliczały, szczególnie Tosieńka, dni kiedy pojadą na „wakacje”.
W naszych planach trochę zamieszała nowa praca Dawida. Wiadomo okres próbny, problem z urlopem … Były dwie opcje albo nie jedziemy albo jadę sama z dwóją dzieci.
Oczywiście zawsze nad morze jeździliśmy samochodem. Prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie jazdy pociągiem takiej trasy z dziećmi i TYLOMA bagażami. Gdyby była taka potrzeba to dalibyśmy radę, ale jednak wolimy samochód. Dotychczas to zawsze Dawid był kierowcą w dwie strony, ja zabawiałam dzieci, dawałam im jeść, uspakajałam i tłumaczyłam, że już niedługo będziemy na miejscu. W planach zawsze było, że zmienię Dawida, ale na planach tylko się kończyło.
Prawdę mówiąc nie brałam pod uwagę, że nie pojedziemy. Nie wyobrażam sobie, że miałabym zawieść moje dzieci, które tak długo i z utęsknieniem czekały na ten moment. Z drugiej strony nie ukrywam, ze miałam pewne obawy. Uważam, że jestem dobrym kierowcą, ale pokonanie trasy około 600 km z dwójką małych, energicznych dzieci wzbudzało we mnie lęk. Zaczęłam analizować czego tak naprawdę się boję i doszłam do wniosku, że to nie chodzi o brak umiejętności, ani o dzieci, które mogą być marudne, ale o to, że mogę pomylić trasę. Stwierdziłam, że to nie jest problem, bo jeśli zabłądzimy, to najwyżej będziemy jechać godzinę albo dwie dłużej 😀 Jedno jest pewne na pewno wybrniemy z tego problemu.
Podjęłam decyzję. Jedziemy. Mieliśmy jechać w nocy z niedzieli na poniedziałek, a w czwartek Tosieńka się poparzyła i nasz wyjazd do niedzieli był pod znakiem zapytania. W niedzielę na kontroli lekarka podjęła decyzję, że możemy jechać. Dzieci szczęśliwe. Wieczorem Dawid spakował mi rzeczy do samochodu i przygotował kartkę z miastami na które mam się kierować. Dzieci ubrałam od razu na podróż w wygodne rzeczy i poszły spać. Wstałam o drugiej, ogarnęłam się i pojechałam jeszcze do studia po drewniany wózek. Wróciłam do domu zapakowałam dzieci do auta i w drogę. Dzieci się przebudziły i z podekscytowania nie mogły spać. Mój pierwszy przystanek był już wcześniej zaplanowany i to całkiem blisko. Cel stacja benzynowa i to nie po paliwo tylko po kawę. Wyruszyliśmy w sumie o 3:40 z włączoną nawigacją.
Dzieci po jakimś czasie zasnęły. Na wszelki wypadek pod ręka miały przekąski, coś do picia i zabawki. Pierwszy i jedyny półgodzinny przystanek zrobiliśmy około godziny ósmej. Byliśmy mniej więcej w połowie drogi. Zatrzymaliśmy się na parkingu gdzie był plac zabaw, więc dzieci się wybiegały, a ja rozprostowałam kości. Skorzystaliśmy z toalety i pojechaliśmy dalej. Cała droga przebiegła pomyślnie. Dużo rozmawiałam z dziećmi. Jak nie spały to niemal cały czas buzie im się nie zamykały. Spory odcinek trasy nad morze jest remontowany co z jednej strony wydłużyło nam trasę, a z drugiej te wszystkie koparki i ciężarówki były atrakcją dla Stasia i Antoninki.
Na miejsce dotarliśmy bez błądzenia (dzięki ściągawce Dawida – pierwsza zasada w drodze, nie wierz we wszystko co mówi nawigacja) około godziny dwunastej. Dzieci od razu pobiegły na plac zabaw,
a ja zajęłam się rozpakowywaniem bagaży. Potem poszliśmy przywitać się z morzem.
Dużo czasu spędzaliśmy na plaży.
Zabieraliśmy ze sobą coś do przekąszenia …
i do picia. Herbata z termosu smakowała jak nigdy 🙂
Dzieciom czas na plaży umilały zabawki do piasku.
A te wszystkie rzeczy ładowaliśmy na wózek, po który jeszcze nocą przed wyjazdem jechałam. Był bardzo przydatny szczególnie przy powrotach znad morza kiedy to moje pociechy już były zmęczone i marudziły. Wtedy Staś wędrował na barana, trzymałam go jedną ręką, druga ciągnęłam wózek i trzymałam Tosieńkę za rękę.
Przez cały pobyt tylko jeden dzień mieliśmy pochmurny. Część tego dnia spędziliśmy na spacerze,
a część na zabawach i oglądaniu bajek na Netflix 🙂
Cieszę się, że przełamałam swoje obawy, bo spędziłam z dziećmi naprawdę cudowne chwile i przekonałam się, że dam radę. Cztery dni szybko minęły i w piątek odbieraliśmy z dworca PKP w Kołobrzegu tatusia. Dzieci bardzo się ucieszyły, tęskniły za tatą.
Przy samochodzie pytam Dawida „Kto prowadzi?” W odpowiedzi usłyszałam „Oczywiście, że ja”.
Jak przyjechał, to dowiedziałam się, że bardzo się bał tego mojego wyjazdu, a w zasadzie to jazdy. Prawdę mówiąc tak też myślałam, że on martwił się bardziej ode mnie.
Z Sarbinowa wyjeżdżaliśmy w niedzielę popołudniu. Całą trasę do domy prowadził Dawid. Mówił, że woli jechać tyle godzin za kółkiem niż pociągiem 🙂
Jejciu ale piękne zdjęcia:) Wiesz, nie jesteś sama. Ja też boję się jeździć w dłuższe trasy sama. Jeszcze jak już kiedys jechałam tą drogą to luz, ale jak mam jechać sama w nieznane to ocieram się o zawał serca. W tym roku chyba nad morze bedz iemy musieli jechać sami ale ja jednak chyba postawię na pociąg, albo samolot bo nasze auto coś ostatnie szwankuje a nowe dopiero w sierpniu
Dziękuję Irmina 🙂 To ja podziwiam Cię za pociąg. W samolocie jest znów problem z bagażem.
PODZIWIAM! Ja bym sie pewnie nie zdecydowała na wyjazd z dzieckiem, a w szczególnosci z dwójka. Córkę juz masz duza wiec pewnie latwiej znosila podroz?
Moj 1,5 roczny synek raczej nie byl by zadowolony. Juz niedligo kedziemy do Jastrzebiej Góry na wakacje i sie zastanawiam jak my wytrzymamy tyle godzin w aucie. Synek z tych dzieci co nie potrafi usiedzieć na pupie minuty.
Ola, wiadomo, że z małymi dziećmi jest trudniej. Tosieńka ma 5 lat i już bardzo mi pomaga. W samej podróży mówiłam co gdzie jest i ona wyjmowała jedzenie czy napoje.
Uwielbiam Sarbinowo, zabrałam tam dzieci na wspaniały wypoczynek, miejsce, gdzie sama spędzałam czas w dzieciństwie. 🙂 Świetnie, kiedy człowiek odważy się sobie samemu udowodnić, na ile go stać. 🙂
Bookendorfina
Na pewno podróż z małymi dziećmi, gdy jest się jednocześnie kierowcą i opiekunem, jest dużym wyzwaniem. Być może, gdyby to była ich pierwsza podróż w życiu, nie poszłoby tak gładko. Podróżować też trzeba się nauczyć. 🙂 Gratuluję odwagi!
Odważna, ale mega szacun dla dzieci jeden przystanek 😉 Ja bym chyba się nie podjęła 😉
Podziwiam, choć wiem że my kobiety musimy być superwomen. Potrafimy znaleźć wyjście z każdej sytuacji. I nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło
A ja chyba mniej bałabym się podróży, chociaż u nas w grę wchodzi tylko pociąg, niż samego pobytu na miejscu i logistyki z dwójką dzieci poza domem, w obcym miejscu… I bałabym się, że wcale nie wypocznę. Super, że Wam się udało wszystko 🙂
Nie dziwię się, że się bałaś. Twoje dzieci są ciut starsze od moich, ale właśnie z tego powodu – lęku przed podróżą – ja się na razie nie zdecyduję. Kierowcą jestem dobrym więc ani trasa ani długość jazdy mnie nie przeraża tak jak nuda w aucie i ciągłe postoje.
Podziwiam i brawa dla Ciebie za odwagę i sukces 🙂
Do odważnych świat należy! Bardzo ładne zdjęcia 🙂
Oj tam. Trzeba było iść za ciosem i prowadzić też w drodze powrotnej! 😉
Fajne dzieciaki. Nie ma sie co bać 🙂 chociaz ja pewnie zabrałabym np babcię ze sobą 🙂
Cudowne masz dzieci, uwielbiam Was podglądać na blogu i na insta. Super, że pojechałaś sama z dziećmi, że dałaś radę w końcu kto jak nie my mamy 🙂
Podziwiam! Ja się boję z moimi w mpk wsiasc a co.mówić taka podróż! A morze też kochamy jeździmy co roku, też trasa 600 km:D w tym roku byliśmy w Jastrzebiej Górze