Oparzenia są straszne. I to niezależnie czy jest ono małe czy duże. To niewielkie też bardzo boli, a duże to nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Sama na szczęście przeżyłam tylko niewielkie oparzenie żelazkiem i równie niewielkie poparzenia w trakcie gotowania. Po żelazku jednak blizna została.
Piszę o bólu z perspektywy osoby dorosłej, a co dopiero musi przeżywać dziecko, które się poparzy. Chciałabym napisać, że nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, ale niestety parę dni temu poparzyła się Tosieńka.
Jak każda mama zawsze zwracam uwagę na rzeczy niebezpieczne dla dziecka. I nie mówię tu tylko o rozgrzanych garnkach, wrzątkach czy też pryskającym tłuszczu, ale również o ostrych nożach, niebezpiecznych detergentach i tym podobnych. Wszystkiego jednak nie upilnujemy 🙁
Zdarzenie miało miejsce u dziadków. Nie było mnie przy tym, dlatego opisuję tutaj to co usłyszałam. Tosieńka chciała gotowane jajko. Ugotowało się, gaz został wyłączony i garnek stał na kuchence. Nie wiem dlaczego próbowała sama wziąć sobie to jajko. Wie, że nie powinna robić takich rzeczy, a jednak zrobiła. Złapała za garnek i wylała sobie wrzątek na nogi.
Jak tylko odebrałam od dziadków telefon z informacją o poparzeniu od razu razem z Dawidem wskoczyliśmy do samochodu. Jak dotarliśmy na miejsce Tosieńka miała rączkę, dwie stópki i kolanko popryskane środkiem na oparzenia. Bardzo płakała. Płakał też Staś, który też to przeżywał. Biedny, może nawet nie za bardzo wiedział co się dzieje.
Wzięliśmy Tosieńkę i szybko pojechaliśmy do szpitala na pogotowie. Na miejscu nie musieliśmy czekać, przyjęli nas od razu. Trafiliśmy tam na stażystę, który nie za bardzo wiedział co robić. Dzwonił na oddział po lekarkę i wysyłał jej zdjęcia poparzenia. Zanim przyszła lekarka solą fizjologiczną zmył z Tosieńki piankę na oparzenia, żeby zobaczyć jak to wygląda. Trochę to trwało zanim przyszła lekarka. Trzymałam Tosieńkę za rękę. Staraliśmy się jej jakoś ulżyć. Dawid wpadł na pomysł żeby dmuchać na te oparzenia. Antonince rzeczywiście przynosiło to ulgę, więc dmuchaliśmy aż się w głowie kręciło. Na to przyszła pani doktor i usłyszeliśmy, że mamy natychmiast przestać, bo tylko wdmuchujemy na ranę wszelkie zarazki.
Zaczęła się szybka akcja. Dokładnie umyła solą fizjologiczną rany z resztek pianki. Przyjrzała się im i powiedziała, że ręka i jedna stópka to pierwszy stopień poparzenia, a kolano i druga stópka, to drugi stopień poparzenia, ale dokładnie będzie w stanie ocenić dopiero po dwóch dniach. Na to delikatniejsze poparzenie nałożyła maść i zrobiła opatrunek. Natomiast na oparzenia drugiego stopnia nałożyła specjalny opatrunek i owinęła go bandażem. W między czasie poprosiła mnie abym dała Tosieńce czopek przeciwbólowy. Tosieńka mogła zostać przyjęta na oddział, ale równie dobrze mogła iść do domu. Wybraliśmy tę drugą opcję. Tym bardziej, że w domu czekał na nas Stasieniek.
Wszystko miało miejsce w piątek wieczorem. W nocy z niedzieli na poniedziałek miałam jechać z dziećmi nad morze. Pytałam się pani doktor czy w tej sytuacji mogę jechać. Odpowiedziała, że podejmie decyzję w niedzielę jak przyjdziemy na kontrolę.
W sobotę zmienialiśmy Tosi opatrunki na oparzeniu pierwszego stopnia. Na ręce nie było już śladu i nie było potrzeby zakładania tam ponownie opatrunku. W niedzielę do kontroli pojechaliśmy już tylko z trzema owiniętymi bandażem miejscami. Pani doktor po ściągnięciu bandaży przyjrzała się oparzeniom, zrobiła nowe opatrunki, dała zalecenia i powiedziała, ze możemy jechać, ale musimy kupić Tosieńce za duże buty, aby mieściły jej się tam nogi z bandażami. Od razu od lekarza pojechaliśmy do sklepu. Kupiliśmy buty o trzy numery większe.
W tym wszystkim mieliśmy szczęście, że nie było to poważniejsze poparzenie, i że trafiliśmy na cudowną lekarkę.
Zalecenia pani doktor przy poparzeniu? Chłodna woda, chłodna woda i jeszcze raz chłodna woda, jak najszybciej się da. Żadne pianki i inne preparaty na oparzenia. Jeśli oparzenie jest poważne, to wezwać albo najlepiej jechać na pogotowie, bo tak będzie szybciej.
Moje sugestie:
Po pierwsze – Dużo miłości, przytulania i bliskości.
Po drugie – W przypadku rodzeństwa nie można o nim zapominać. Staś bardzo przeżył to co się Tosieńce przytrafiło, ale też czuł, że poświęcamy jej więcej uwagi niż jemu. I zaczął mówić, ze jego też boli kolanko i trzeba je zabandażować. Tłumaczyliśmy mu sytuację i zakładaliśmy bandaż.
Po trzecie – Wiem, że jest to trudna sytuacja, ale nie obwiniajmy osoby czy też osób trzecich za to co się stało. One też to bardzo przeżywają, a dodatkowe obwinianie nic nie zmieni. Nam też mogło się to przytrafić.
Po czwarte – Wiadomo w takiej sytuacji łzy same cisną się do oczu, ale nie płaczmy przy dziecku. Nie pomaga mu to, a wręcz robi mu się przykro. Tosieńka powiedziała, że nie chce żeby dziadek do niej przychodził, bo płacze. Ja sama powstrzymywałam łzy jak jechaliśmy do szpitala.
I po piąte – Unikajmy rozmawiania przy dziecku o tym co się wydarzyło. Niepotrzebnie ponownie to przeżywa. Ja popełniłam ten błąd i rozmawiałam przez telefon z babcią, a Tosieńka zatkała uszy i uciekła do drugiego pokoju. Potem mi wytłumaczyła dlaczego tak zrobiła.
Antoninka przez dwa dni była jeszcze na czopkach przeciwbólowych. Teraz z każdym dniem jest coraz lepiej. Muszę przyznać, ze dzielna jest ta moja dziewczynka.
Rety współczuję bardzo. Widmo oparzenia mojego dziecka napawa mnie strachem, ale wiadomo nie uchronimy młodego człowieka przed wszystkim. Dzięki za dobre rady i dużo zdrówka dla Tosi.
Dziękujemy bardzo 🙂
To musiało być straszę, ale właśnie sobie uświadomiłam, że w tej chwili nie mam żadnego środka na oparzenia, a przy dzieciach to podstawa.
No właśnie Pani doktor mówiła, o czym pisałam, że nie powinno używać się żadnych środków na oparzenie tylko wodę. Tosieńka niepotrzebnie dodatkowo cierpiała jak jej ściągali piankę na oparzenia, którą nałożyli dziadkowie.
Zachowuję na przyszłość w razie w… ale lepiej żeby nie nastąpiło ? dzięki! ❤
Takie rady są bardzo przydatne- również w przypadku dorosłych osób.
Nigdy nie da się w 100% uniknąć wszystkich zagrożeń. Też zawsze wodę zimną stosuję przy poparzeniach, albo nawet lód, pianki nigdy nie miałam. Czytałam kiedyś, że zimnym trzeba co najmniej kilkanascie minut przykładać, a przy np. oparzeniu tłuszczem jeszcze dłużej, bo poparzenie podobno postępuje w głąb i tak jakby się rozprzestrzenia na kolejne tkanki.
Twój wpis przypomniał mi mojego brata który się poparzył herbatą, gorący wrzątek wylał na siebie. Do dziś pamiętam jegio wyraz twarzy, jego płacz i jego strach. Dużo zdrówka i miłości dla malutkiej :-*
Jejku słonko to straszne co Tosi się przydarzyło 🙁 Mój mąż jak był dzieckiem też poparzył się wrzątkiem teściowa wyszorowała go szarym mydłem :O powiem Ci chociaż brzmi to jak brzmi blizny nie ma ani jednej, poza miejscem na kolanie, które w tej rozpaczy pominęła.
Pozdrawiam i zdrówka dla małej :* życzę
Współczuję Tosi. To co przeżyła jest nie do wyobrażenia. am nadzieję, że ślady na ciele jak i te w psychice będą minimalne i szybko się zagoją.
Ech, to prawda nie uchronimy przed wszystkim dziecka…czasami to jest chwila, moment, mgnienie oka. Sama tego doświadczyłam, jako obserwator, mój młodszy brat oblał się wrzątkiem choć mama była obok…oby jak najmniej takich zdarzeń.
Bardzo mądry i przydatny tekst. Cenne są zwłaszcza te rady, których nigdzie indziej się nie znajdzie, bo są zaczerpnięte z Twojego doświadczenia. Pewnych rzeczy się nie wie, dopóki się tego nie doświadczy. Dziękuję.