Zastanawiałam się czy kiedykolwiek Wam o tym napiszę. Nie było to dla mnie łatwe przeżycie, choć nie mam problemu żeby o tym rozmawiać. Uważam, że powinno się mówić na ten temat, bo okazje się, że jestem jedną z wielu. Do napisania tego tekstu zmobilizowały mnie ostatnio dwie rozmowy. Jedna z osobą, która, pracuje w ośrodku badań prenatalnych, druga z młodą mamą. Z rozmowy z Panią z ośrodka badań dowiedziałam się, że poronienia, są bardzo częste i w wielu wypadkach mają miejsce u młodych kobiet. Widać, że nie zawsze jest to uwarunkowane dojrzałym wiekiem. Co miało wpływ u mnie? Ciężko stwierdzić. Wiele osób pewnie pokusiłoby się na stwierdzenie, że w tym wieku nie powinno się już rodzic dzieci. Ile mam lat? W innych wpisach zdradzałam Wam to, bo z tym też nie mam problemu.
Często mam okazje rozmawiać z mamami w różnym wieku. Opowiadam wtedy o moich dzieciach i o tym, że chcieliśmy mieć trójeczkę tylko nam nie wyszło i wtedy mamy się otwierają i mówią o swoich przeżyciach.
Dlaczego tak trudno o tym mówić?
Czy my kobiety czujemy się wtedy gorsze, niedowartościowane, bo macierzyństwo to nasze życiowe zadanie? Czy to my jesteśmy winne temu co się stało? To nie tylko nasze geny decydują o powodzeniu czy niepowodzeniu ciąży, a mam wrażenie, że często się o tym zapomina.
Poroniłaś? Wiesz co to jest poronienie? Zapewniam Cię, że każde poronienie jest inne, bo każda sytuacja jest inna. Inaczej się je odbiera kiedy ma się już dzieci, a inaczej jak się jeszcze dzieci nie ma. Inaczej jak utrata dziecka ma miejsce w piątym tygodniu ciąży, a jeszcze inaczej jak jest to trzeci, piaty czy też ósmy miesiąc.
Moje doświadczenia
Ja miałam wrażenie, że rozumiem już wszystkie mamy, które mają problem z donoszeniem ciąży. Dwa razy nam (tak nam, nie mi) nie udało się. Strata nastąpiła bardzo szybko, w pierwszych tygodniach. Dopiero teraz po utracie trzeciego dziecka spokorniałam i zrozumiałam, że ciężko jest pojąć czyjś ból. Myślałam, że wszystko jest w porządku. Czekałam do ukończenia trzeciego miesiąca. Nie miałam żadnych podejrzeń, że coś może być nie tak i dlatego Wam się pochwaliłam. Raz i krótko. Może tylko niewiele osób zwróciło na tę informacje uwagę. Może niektórzy się zastanawiali co się stało. Nie chciałam pisać o tym zaraz po utracie dziecka, bo byłoby w tym dużo łez i bólu. Teraz jak już minęło siedem miesięcy podchodzę już do tego spokojniej.
Po wizycie u ginekologa, na której nie wyszło nic niepokojącego miałam się zgłosić na nieinwazyjne badania prenatalne. Na badaniach wyszło, że akcja serca dziecka jest bardzo wysoka 186 uderzeń na minutę, pępowina jest nie trzynaczyniowa jak powinna tylko dwunaczyniowa. Do tego jeszcze dziurka na sercu. Lekarz poinformował mnie, że przy odbiorze wyników chciałby mnie jeszcze zbadać.
Z niecierpliwością czekałam około dziesięciu dni na odbiór wyników. Nie wyszły dobrze – trisomia 13 czyli zespół Pataua co wiąże się z dużym ryzykiem poronienia lub urodzenia martwego dziecka. „U dzieci narodzonych, które przeżyją dłużej niż 1 miesiąc, obserwuje się postępujące upośledzenie rozwoju. Średnia długość życia u dzieci dotkniętych tą wadą genetyczną wynosi niewiele ponad 3 lata. Niektóre dzieci dożywają wieku młodzieńczego. Opisy przypadków osób z zespołem Pataua osiągających dorosłość należą do rzadkości”. Lekarz tak jak wspomniał zbadał mnie jeszcze. Usłyszałam, że tętno dziecka spadło do 65 uderzeń na minutę, i że nie wróży to nic dobrego. Poprosił żebym przyszło do niego za tydzień do kontroli i dodał, że może się okazać, że serce przestanie bić. I tak się stało. Serce mojego syna przestało bić.
Dostałam skierowanie do szpitala na usunięcie i słyszałam informacje, że jak chcemy się jeszcze starać o dziecko, to warto zrobić badania genetyczne płodu. Zastanawiałam się od kiedy nie żyje. Jak długo nosiłam w sobie martwe dziecko.
Trudne decyzje
Wiedziałam, że to nie koniec, że będzie mnie czekała decyzja co dalej. Próbowałam rozmawiać na ten temat z Dawidem, ale nie uzyskałam od niego żadnej konstruktywnej informacji na ten temat. Wszystko zostało na moich barkach.
W szpitalu podpisałam oświadczenie, że nie chcę odbierać ciała dziecka. Znałam przypadek, że mama po poronieniu przesiadywała całe dnie na cmentarzu i rozpaczała. Straciła kontakt z rzeczywistością. Nie chciałam tak. Chciałam zapomnieć, choć wiem, że się nie da. Dostałam informację, że jak mam potrzebę, to mogę porozmawiać z psychologiem. Nie chciałam. Myślałam, że jestem gotowa. Nie byłam. Nie na to co się stało.
Dostałam cytotec. Miałam urodzić to dziecko. Ostrzegali mnie, że bóle mogą być podobne do porodowych. Nie było tak źle.
Więcej Wam nie opiszę. Nie jestem na to gotowa, a może raczej obawiam się, że to Wy nie jesteście na to gotowi. To jest ciężki temat, a z tym momentem staje się bardzo ciężki.
Jeśli macie ochotę porozmawiać, to piszcie do mnie. Jestem otwarta.
Więcej dzieci nie planujemy. Mamy wspaniałą córeczkę i cudownego syna. I tym się cieszę. Cy utraciłam przez to swoja kobiecość? Zdecydowanie nie. Cieszę się życiem takim jakim jest. Rozpacz nic nie zmieni.
Znajoma miała bardzo podobną sytuację do Twojej. Przy czym u niej była to pierwsza ciąża, nieplanowana ale ostatecznie bardzo się z niej ucieszyli z wtedy jeszcze narzeczonym. Niestety okazało się, że płód ma wiele mutacji genów. Ciąża była oczywiście do usunięcia. Udało im się to jednak przepracować i na pewno będą się później dalej starać. Niemniej to fakt, że o poronieniach mówi się mało i raczej niechętnie. Sama znam naprawdę wiele dziewczyn, które poroniły ale później zostały mamami.
Bardzo Wam współczuję. Straszne, że dzieją się takie rzeczy. A dzieją się często, zbyt często… Zdrówka dla Was i dużo optymizmu 🙂
Moja historia jest podobna. Mając 22 lata zaszłam w pierwszą ciążę. Pracowałam wtedy w barze. Nie wiedziałam że jestem w ciąży i przy przyjęciu towaru ( skrzynek z piwem i beczek) podniosłam beczkę pełną piwa żeby ją przestawić. Poczyłam niesamowity ból w krzyżu. Kilka dni pózniej zaczęłam krwawić. Kiedy poszłam do lekarza po zrobionych badaniach powiedział że jestem w ciąży. Uczucia- ogromna radość ale i przerażliwy strach bo przecież krwawię. To był 5 tydzień. W 6 serduszko mojego dziecka już nie biło. Lekarz powiedział podczas usg- „PORONIŁO SIĘ”. I tyle co usłyszałam, a Ja poczułam jakby ktoś wyrwał mi serce. Potem czyszczenie, ale nie zgodziłam się na miejscowe znieczulenie, poprosiłam o narkozę , chciałam spać, nie chciałam czuć. Wiedziałam że nie dam rady, że nie zniosę tego. Kolejne miesiące mijały, Ja wróciłam do „normalności”, do pracy ale już nie do tego baru. Po roku znów zaszłam w ciążę. Cieszyłam się, bałam a może nawet byłam przerażona. Czekałam, obchodziłam się ze sobą jak z jakiem. Poszłam na L4 od razu jak się tylko dowiedziałam o ciąży żeby uważać na siebie od samego początku. Ok 8 tyg zaczęły się krwawienia. Pojechałam do szpitala. Leżałam plackiem kilka dni. Ustały. Wróciłam do domu. Moja radość nie trwała długo. W 22 tyg ciąży odeszły mi wody. Pojechałam do szpitala. Lekarz powiedział RODZIMY. Zaczęłam płakać. Powiedziałam że nie chcę,żeby mi coś dali, że mój syn jest za mały i nie przeżyje. Była ze mną moja mama. Nie wiem jak ale zmusiła lekarza żeby mnie przewieżli do lepszego szpitala w którym leżałam trzy tygodnie. W 25 tygodniu urodziłam syna. Poród był naturalny. Mały był śliczny. Zapłakał jeden jedyny raz bo niestety przez brak wód nie miał wykształconych płuc nie mógł oddychać. Po trzech godzinach zmarł. Jego pogrzeb to był koszmar dla mnie. Nie jestem w stanie opisać bólu jaki czułam, bo poza bólem nie czułam nic. Byłam jak ząbi. Gdzieś głęboko we mnie nadal jest taka część która jest tym ząbi. Pozbierałam się. Jakoś. Dwa lata pózniej znów zaszłam w ciąże. Pomyślałam do trzech razy sztuka. Musi się udać. Do 21 tygodnia było wszystko ok, ale im bliżej było 22 tym Ja byłam bardziej przerażona bo bałam sięznowu coś się wydarzy. Czułam że coś się stanie, wiedziałam to. Na wizycie lekarz powiedział mi że skraca się szyjka macicy i jeśli nie założy szwu to się otworzy i dojdzie do przedwczesnego porodu. Kiedy byłam już w szpitalu okazało się że jest już rozwarcie nie ma na co założyć szwu. Przewieżli mnie do Wrocławia. Tam założyli mi szef a właściwie zszyli to rozwarcie kilku centymetrowe. Po tygodniu szef pękł i przebił pęcherz płodowy. Byłam załamana. Nie pozostało mi nic jak leżeć i się modlić. Do porodu doszło w 31 tygodniu. Musiałam mieć cesarkę bo odkleiło mi się łożysko. MIałam córeczkę, miałam bo niestety nie przeżyła. Nie miałam siły nawet jej zobaczyć. Dałam jej moje imię. Nie pochowałam jej,nie mogłam. Umarłam i Ja, po raz kolejny. Tysiące razy pytałam Boga dlaczego Ja, nie znalazłam odpowiedzi i wiem że nigdy nie znajdę. Ale doczekałam się happy endu 🙂 mam śliczną córeczkę która ma teraz trzy latka i jest najważniejszą osobą w moim życiu.
Aniu dziękuję Ci, że opisałaś swoją historię. Jak ją czytałam, to czułam ciarki na całym ciele. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić co musiałaś przejść i cieszę się Twoim obecnym szczęściem. Niestety wiem, że tego co się przeszło się nie zapomni.Trzymaj się ciepło kochana.
Nadal nie jest łatwo ale daję radę.
Bardzo mi przykro z powodu tego, co Cię spotkało. Ale jednocześnie ciężko mi zgodzić się ze stwierdzeniem, że „macierzyństwo to nasze życiowe zadanie”. Serio? Chyba każda kobieta sama określa, jakie zadanie i rola jest dla niej optymalna. Niekoniecznie musi być nią akurat macierzyństwo.
Karolina ja tego nie stwierdzam tylko zadaję pytanie. Kobiety same podejmują decyzję co do tego czy chcą mieć partnera, męża i dzieci.
Bardzo mi przykro i bardzo wam współczuję. To bolesny temat i domyślam się jak ciężko było Ci o tym pisać.
Współczuję…każdy ma jakiś krzyżyk na swoich barkach…